Varia

Wysmarowane relacje

Relacja z X zjazdu Akademii Teatru Alternatywnego

Zjazd X
Taniec, teatr, dokument

15–19 czerwca 2016
Goleniów, Teatr Brama / Szczecin, Ośrodek Teatralny Kana

Ostatni ze zjazdów w naszym pięknym Szczecinie. Prowadzącymi byli kolejni artyści z Teatru Kana – Weronika Fibich oraz Janek Turkowski, a także goście z Trójmiasta – Kasia Chmielewska i Leszek Bzdyl z Teatru Dada von Bzdülöw.

Zjazd rozpoczął się dosyć późno, bo dopiero o godz. 20:00 w środę, spektaklem Dady zatytułowanym Duety nieistniejące, czyli, jak zewsząd można było wyczytać, drugim w historii Teatru duecie Kasi i Leszka. Jak sami autorzy wspomnieli podczas rozmowy po spektaklu, widzów ich spektakli można podzielić na dwie grupy. W pierwszej znajdują się ci, którzy ich rozumieją, w drugiej ci, którzy zupełnie ich „nie kupują”. Ja jestem gdzieś pomiędzy. Trafia do mnie ich abstrakcyjna warstwa tekstowo-ruchowa i ironiczny humor (aktorzy-tancerze niezwykle sprawnie poruszają się po scenie), widać że tworzą razem od wielu lat, że dysponują rozbudowanym warsztatem, widoczne też są relacje między nimi. Gdy jednak pojawiały się dłuższe momenty choreografii, co gorsza zapętlonej, to… zaczynałem liczyć reflektory i zastanawiać się, czy to, co prezentują w ogóle ich w jakikolwiek sposób dotyczy? Jak się okazało – nie bardzo. Chyba to właśnie najmocniej mnie uderzyło w pospektaklowej rozmowie. Byłem zły, że nie mówią na scenie o sobie i/lub o czymś, co jest dla nich naprawdę ważne, tylko niczym niemieckie teatry niezależne przelewają swoje przemyślenia na temat ruchu planet w kosmosie i spekulacji o rzeczach, które nigdy się nie wydarzyły i nie dotyczą samych artystów.

Eduardo González Cámara

Może to kwestia mojego spaczenia alternatywą i przyzwyczajenia, że teatr musi w jakikolwiek sposób nawiązywać do życia, czy prywatnych relacji między aktorami, i mówić o czymś, co dla nich jest istotne, poruszać konkretny problem zakorzeniony w ich/naszej rzeczywistości? Muszę jednak przyznać, że bardzo ciekawie słuchało się ich historii o występach na całym świecie i trudach związanych z kłopotami finansowymi i walką o przetrwanie. Temat chyba nieśmiertelny i dotykający niemal każdego poznanego do tej pory twórcy na Acie – zaczynając od Kościółka i Borowskiego, a na Barbie kończąc.

Przenieśliśmy się do wilii Bonhoeffera, by wypocząć. Kochamy Bonhoeffera! Najlepsza miejscówka spośród dotychczasowych! Cała willa do dyspozycji Aty! Bajka.

Pyszne czwartkowe śniadanko w Banho i do Kany na warsztaty. Trafiłem do grupy Kasi, z którą mieliśmy zaledwie trzy godziny owocnych warsztatów i bodajże półtorej na drugi dzień. Wszyscy zapamiętali ćwiczenie „do” polegające na tym, że podążało się za impulsem i ruchem partnera oraz improwizacje grupowe. Wszystko nagrywał niezastąpiony Eduardo, dzięki czemu mogliśmy potem przeanalizować razem z Kasią nasze improwizacje. Było konkretnie i twórczo.

Po obiedzie w Piwnicy Kany (czasem jedzenie było naprawdę dobre, a czasem ewidentnie przyrządzone z resztek albo z mrożonki) zmiana i warsztaty z Leszkiem w Akademii Sztuki (AS). Hmm… Zacznijmy od tego, że Leszek uwielbia mówić, co można było zaobserwować podczas rozmowy po spektaklu. Przez ponad połowę warsztatów prowadził coś w rodzaju wykładu (bardzo ciekawego) na temat teorii ruchu scenicznego. Opowiadał anegdoty i bawił żartem. Na koniec zaproponował kilka ćwiczeń w miejscu, z których nic nie pamiętam. I koniec. Spodziewałem się czegoś więcej po artyście z taką renomą, który ma własne filmiki instruktarzowe na YouTube’ie, ale co tam... Na drugi dzień w ramach połówki warsztatów z Kasią poszliśmy do kawiarni Kafle przy AS, by pić kawę i jeść prawdziwe lody, no i dywagować o sztuce.

Eduardo González Cámara

Trochę przeskoczyłem już do piątku. W czwartek po wszystkim odbyła się rozmowa na temat marcowych dyplomów kończących Akademię Teatru Alternatywnego (w ramach projektu można otrzymać nawet 10 tys. na realizację spektaklu, festiwalu lub akcji społecznej!). Wszyscy poczuli, że koniec Aty jest coraz bliżej i co więcej, jest nieunikniony… Póki co rozmawialiśmy jeszcze o Olimpiadzie Teatralnej we Wrocławiu i naszym w niej udziale za zasadzie wolontariatu. Wieczorem powrót do Bonhoeffera i prawdziwe emocje, czyli mecz Polska–Niemcy, który zakończył się dla nas zwycięskim remisem. Najgłośniejszym kibicem okazał się być Daniel J. ;)

Eduardo González Cámara

Wracając do piątku... dzień przywitał nas ulewą. Zamówiliśmy taksówki, część pojechała, reszta musiała niestety (dłuugo) czekać. Zestresowani, że mija czas i zaraz spóźnimy się na warsztaty z Kasią, ujrzeliśmy, jak wychodzi z pokoju. Zdziwiona zapytała, na co czekamy, a my, że na warsztaty, a ona, że Leszek podał jej inną godzinę... Takie małe szczęście w nieszczęściu.

Najfajniejsze w ich duecie jest chyba to, że są bardzo ludzcy, ciepli i otwarci. Nawet przez moment nie zastanawiałem się, czy pisać o nich pani Katarzyna Chmielewska oraz pan Leszek Bzdy, tylko od razu po prostu Kasia i Leszek. Nie czułem też żadnego skrępowania, by podejść do nich i pogratulować im po spektaklu Intro, który prezentowali na początku lipca w ramach Spoiw Kultury w Szczecinie, oraz chwilę porozmawiać czy powspominać warsztaty i czas spędzony razem. No, może poza incydentem z Leszkiem, który nie poznał Dominiki i na jej „Cześć Leszek!” zapytał, czy się znają i gdzie mogli się poznać…. Rozumiem, że można nie pamiętać imienia kogoś itd., ale żeby zupełnie zapomnieć po dwóch tygodniach poznaną na swoich warsztatach osobę? Taki urok Leszka :)

Po obiedzie pałeczkę przejęła Kana z Weroniką i Jankiem. Ponownie zostaliśmy podzieleni na dwie grupy: pierwsza szła na warsztaty do Weroniki, druga, czyli moja, na spektakl. Pobyt tolerowany to kameralna akcja teatralna dla kilku osób, odbywająca się w prywatnym mieszkaniu (w tym wypadku w mieszkaniu Kany). Historia o czeczeńskich uchodźcach przebywających w ośrodku dla uchodźców w Grotnikach koło Łodzi i czekających na jakąkolwiek decyzję w ich sprawie poruszyła każdego. Jedynym nie do końca spójnym elemenetem, pomimo wagi tematu oraz formy przyjmowania gości w swoim domu (podobno najlepiej jest, jeśli goście zostają w domu ni dłużej, ni krócej tylko trzy dni), był fakt, iż Atowicze nie do końca czuli się swobodnie i szczerze wobec goszczącej nas, a właściwie (i to była główna uwaga) odgrywającej goszczącą nas Ewy Łukasiewicz. Jak się okazało Ewa pracuje na co dzień w teatrze instytucjonalnym i wciąż trudno jest jej wydobyć niewymuszoną naturalność podczas tej akcji, o czym wspominała później Weronika. „Spektakl” widziałem drugi raz. Kiedy widzami byli przypadkowi widzowie (nie uczestnicy Aty), chętnie dzielili się doświadczeniami oraz opowieściami z wizyt w krajach Bliskiego Wschodu. Spotkanie miało charakter nieskrępowanej rozmowy. Wydaje mi się, że podobny problem mogli mieć z nami jako widzami aktorzy Teatru Ad Spectatores. My w przeciwieństwie do przypadkowych widzów, którzy zakupili bilety, analizowaliśmy wszystko i tropiliśmy, gdzie przebiega granicy miedzy prawdą i fałszem. Nieważne. Dziewczyny na pewno zasługują na uznanie, a w szczególności Weronika Fibich – za pomysł, realizację i tworzony wspólnie z Ewą scenariusz do akcji.

Eduardo González Cámara

Przy okazji… Nieco obstrahując, nieco nawiązując, ostatnio ponownie trafiłem na warsztaty Przemka Błaszczaka, które prowadził w Szczecinie. Tym razem wykorzystał również pracę z drewnianymi mieczami samurajskimi, zwanymi bokken. Moja pobudzona wyobraźnia przywołała film Ostatni samuraj oraz jego finałową scenę, w której garstka walecznych samurajów na pędzących z mieczami na koniach jest rozstrzeliwana niczym kaczki przez Brytyjczyków, nie docierając nawet do połowy pola bitwy. Pytania o podobny los skojarzyłem z opowieściami Ewy dotyczącymi kodeksu honorowego Czeczena oraz tradycją czeczeńską, w obecnych czasach po prostu ginącą pod gąsienicami rosyjskich czołgów. Pytania zadawane w trakcie spotkania przez Ewę, na przykład: Czy dobry Czeczen, to martwy Czeczen? Jak długo jeszcze w imię geopolitycznych interesów ludzie i ich kultura będą cierpieć i umierać? Czy Polacy rzeczywiście są tak gościnni, za jakich się uważają? Bardzo mocne obrazy i historie, tym bardziej tak aktualne względem obecnej problematyki uchodźczej.

Po przerwie, w trakcie chwili ochłonęliśmy nieco trafiliśmy na warsztaty autorki Pobytu tolerowanego na zatytułowane Rysunek z pamięci. Narracja miejsc. Weronika prowadziała z nami nietypowe w porównaniu do jej poprzedników warsztaty, wykorzystując elementy pracy z zakresu animacji kultury i pokazując nam narzędzia, jakimi posługuje się w pracy z osobami bez wcześniejszego doświadczenia z teatrem. Bazowaliśmy na naszych odczuciach, emocjach i pamięci, dokładając kolejne elementy do jednego ćwiczenia z narysowaną przez siebie na początku warsztatów drogą na kartce. Na końcu doszło nawet do podziału na dwie grupy i w oparciu o proponowane przez Weronikę zdjęcia osób z reklamówkami, do improwizowanej scenki z reklamówkami właśnie. Potem dalej zabawa skojarzeniami i pamięcią oraz gra metaforyką i poetyką przedmiotu. Analizowaliśmy czereśnie pod kątem skojarzeń, a następnie graliśmy nimi w wymyślone przez nas szachy, co przerodziło na końcu scenę Kany w istne czereśniowe cmentarzysko. Warsztaty pamiętaliśmy potem głównie z imitującego krew soku z czereśni i zapachu szprotek nawiązujących do szczecińskiego portu, a wykorzystywanych podczas pierwszej części warsztatów. Podobno Weronika bardzo się przejęła faktem prowadzenia dla nas warsztatów i z racji tego, że byliśmy drugą grupą, poszło jej nieco lepiej niż w tej przed nami, na której raczej eksperymentowała. Ogółem bardzo pozytywnie i rzeczowo. Znów zadowolenie.

Kolacja, a po niej projekcja filmów Weroniki: Zamknięta 5, dotycząca pytań zadawanych osobom bezdomnym z ośrodka w Policach oraz Wybrany o 94-letnim mężczyźnie i pytaniach o przeszłość, wojnę, przebaczenie, zachowanie godności, zrozumienie. Kontynuacją spotkania z twórczością artystki była popołudniowosobotnia (ponownie podzieleni na dwie grupy) prezentacja projektów Weroniki w mieszkaniu Kany. Atowicze kolejny raz byli pod ogromnym wrażeniem jej pracy i działań z pozoru zwyczajnymi ludźmi, z których potrafi wyciągnąć nie tylko niesamowite historie, ale też prawdziwe aktorstwo. Na podumowaniu zjazdu raz po raz powtarzało się w wypowiedziach zebranych zdanie: „Kocham Weronikę Fibich!”.

Wspominając jeszcze piątkową noc w willi Bonhoeffera, były gitary i śpiew, a nawet… kolędy i cygańskie rytmy.

W sobotę do południa mieliśmy warsztaty z Jankiem Turkowskim. Przed ich rozpoczęciem zastanawialiśmy się z kolegą z grupy, czy słyszał może o tym, by Janek kiedykolwiek prowadził warsztaty, na co ten odpowiedział przecząco. Ja sam, mimo znajomości prac Janka i jego samego, nie miałem pojęcia, co mógł dla nas przygotować. Przez pierwszą połowę zajęć wywoływaliśmy w ciele impulsy i obserwowaliśmy jak jeden ruch wprowadza inne rejony ciała w działanie (nigdy nie podejrzewałem, że kiedykolwiek pomyślę w ten sposób, ale Janek przypominał w swoich ruchach Grzegorza Ziółkowskiego!). Od początku był z nami obecny ogolony na łyso kolega Janka, siedzący w czarnej szacie, w pozycji kwiatu lotosu. Hmm… Okazało się, że drugą część zajęć miał prowadzić ów kolega (pan), który okazał się być nauczycielem akademickim związanym z medytacją zen. Pokrótce wytłumaczył nam zasady sposobu oddychania i kierunkowania myśli na jego liczenie, ale pomimo mojej osobistej fascynacji wszelkimi formami medytacji, nie mogłem się ni jak na niej skupić (to na pewno nie była wina poprzedniej nocy w willi!). Pod koniec chyba nawet lekko przysnąłem.

Eduardo González Cámara

Po Janku, a potem Weronice i kolacji, obejrzeliśmy dobrze mi znaną wideogawędę Janka, Margarete. To od tej strony właśnie go znałem – opowiadacza, osoby dociekliwej, uważnej i obdarzonej dużym poczuciem humoru. Wszystkie te elementy pokazał w swojej pracy powstałej w wyniku zainteresowania przypadkowo zakupionymi na niemieckim pchlim targu taśmami wideo i starym projektorem. Po nitce do kłębka wchodziliśmy w świat jego przypuszczeń i dociekań, by dotrzeć do prawdziwej postaci Margarete Rhube – blisko stuletniej Niemki, jednej z bliźniaczek uwiecznionych na owych taśmach.

Na koniec krótkie spotkanie na temat nadchodzącego Mezaliansu. Potem grill z pożegnalną imprezą z tym niesamowitym miejscem – prawdziwym azylem Aty, willą Bonhoeffera.

W niedzielę, oprócz sprzątania willi, czekał nas It’s Happening in Norwich – pokaz efektów pracy Janka. Przez kilkanaście miesięcy nagrywał on dźwięki przestrzeni wokół Kany. Ponownie bogaty materiał, tym razem nie ułożony jeszcze w konkretną historię, a dający widzowi możliwość wejścia do kilku spośród niezliczonych katalogów tematycznych stworzonych przez artystę.

Na sam koniec Rafał Foremski prezentował kanowy projekt „Wokół tradycji”, pytający o miejsca tradycji we współczesnym świecie. Oglądaliśmy zdjęcia z kolędowania po wsiach sprzed kilku lat (zobaczyliśmy m.in. Daniela J. w roli śmierci). Projekt niezwykle ważny.

Eduardo González Cámara

A po obiedzie czułe pożegnania z obietnicą ponownego spotkania w Strzelewie! Goodbye Szczecin!