Varia

Wysmarowane relacje

Relacja z XIV zjazdu Akademii Teatru Alternatywnego

Zjazd XIV
Obiekt, lalka

14–18 września 2016
Goleniów, Teatr Brama

Nie lubię rozstań, ale na szczęście to nie należało do tych bolesnych. Można powiedzieć, że ból rozstania wręcz „rozszedł się po kościach”. Mimo tego, że był to nasz ostatni zjazd warsztatowy nawet nie mieliśmy okazji dobrze się pożegnać. Cicha nadzieja Atowiczów na kameralne pożegnanie we własnym gronie, przy lawinie wspomnień i potokach łez wzruszenia zostało przyćmione przez dość formalną ewaluację całego roku projektu (nie no, trzeba się rozliczyć z projektu, wiadomo), Festiwalu Bramat i towarzyszący mu jubileusz dwudziestolecia Teatru Brama. Nasze wyobrażenia o ostatnim zjeździe rozminęły się z rzeczywistością. Skończyło się na jednym punkcie w programie i rozlaniu się w tłumie uczestników festiwalu i występujących artystów. Ale i tak było spoko.

Tym razem nawet się nie tłumaczę (właśnie to robię…) i nie wspominam, kiedy piszę tę relację. Na szczęście w pamięci coś tam zawsze zostaje (choć bez ulotki chyba połowy rzeczy bym sobie nie przypomniał).

Dojechałem do Goleniowa w trakcie otwarcia festiwalu. Na scenie w GDK-u: wielki prześmiewczy napis stylizowany na komunistyczne hasła, garnitury w kratę, wyszczerzone uśmiechy i bukiety kwiatów (a raczej prawdziwe chaszcze). Do tego duża dawka humoru i groteski. Wystąpił chór seniorów, przybył specjalny gość z Afryki, a nawet pojawił się wampir, grany przez samego burmistrza Goleniowa!

Tuż po otwarciu, z lekkim poślizgiem czasowym jako pierwszy zaprezentował się na festiwalu Teatr Alatyr z Warszawy. Ich lalkowa wersja Trzech muszkieterów, mimo iż była adresowana do najmłodszego widza, wciągnęła mnie. Po spektaklu przeszliśmy do amfiteatru, gdzie miał się rozpocząć drugi spektakl. Tym razem naszego przyjaciela – Małego. Efekty techniczne, duża dawka groteski i zabawy słowem, ale też momenty wzruszenia i walki o lepszy świat. Sonata Belzebuba może i nie podbije teatralnego rynku zbytu (wybacz stary), ale na pewno przedpremierowy pokaz pozostanie w sercach fanów i widzów Teatru The Kingdom of Curvy Fork. A premier na Bramacie było kilka... Dodam, że sam się wycofałem z premiery mojego monodramu podczas festiwalu.

Po szybkiej kolacji trafiliśmy na wykład Marka Waszkiela dotyczący sztuki lalkarskiej. Marek z niesamowitym zaangażowaniem i lekkością opowiadał o typach teatrów lalek i skutecznie walczył ze stereotypem teatru lalek przeznaczonego wyłącznie dla dzieci. Szkoda, że musiał wyjeżdżać jeszcze tego samego dnia. Miałem nadzieję, że to z nim będziemy mieli warsztaty podczas tego zjazdu.

Na koniec dnia podsumowanie w kółeczku i czas na Mezalians. Podziękowania, miłe słowa, ale też uwagi krytyczne, głównie dotyczące wyjazdu liderów i ich zespołów tuż po zakończonym festiwalu. Zaniedbaliśmy tę kwestię (wydawało nam się, że wszystko jest ok po niedzielnym sprzątaniu). Niestety, okazało się, że nie wszystko udało nam się uporządkować. Spadło to na Dominikę i jej zespół. Cenna uwaga na przyszłość.

Jeżeli chodzi o noclegi, to spaliśmy w noclegowni firmy Norpol, zajmującej się pozyskiwaniem futer z norek (nieco więcej na temat w dalszej części). Do obiektu wpuszczała przesympatyczna, zawsze uśmiechnięta kobieta mówiąca po rosyjsku. Jak się później okazało, była to mama naszego Oleha.

Po czwartkowym śniadaniu rozpoczęliśmy warsztaty z Unią Teatr Niemożliwy. Spotkanie z Dorotą Dąbek, Markiem b. Chodaczyńskim (dlaczego on ma „b.” przed swoim nazwiskiem?!) oraz Bogdanem Szczepańskim trwało zaledwie kilka godzin i miało zakończyć się pokazem powarsztatowym. Czasu na pracę było więc niewiele. Prowadzący dali nam dużo wolności, pozwolili na własne działania – warsztaty przebiegały w luźnej, przyjaznej atmosferze. Na wstępie otrzymaliśmy zadanie: stworzyć etiudę z przedmiotem, który sami wybraliśmy, i który ma dla nas jakieś emocjonalne znaczenie. Zaledwie kilkoro z nas miało wcześniej styczność w pracy z lalką, ale efekty króciutkich etiud były zadziwiające i pozwoliły prowadzącym omówić podstawowe zasad animacji i roli animatora. Przez kolejne godziny pracowaliśmy, a tak naprawdę bawiliśmy się z licznymi rekwizytami, próbując w kilkuosobowych grupach stworzyć coś, co może być warte pokazania. Do naszych prezentacji, które systematycznie omawialiśmy i czyściliśmy dołączyła również muzyka na żywo (kontrabas) w wykonaniu pana Bogdana. Jednak cały czas nie byliśmy do końca przekonani co do naszych krótkich etiud. Mieliśmy wątpliwości, czy prezentować je na zakończenie projektu. Ostatecznie wybraliśmy trzy propozycje (plus jedna ekstra), jakie pokazaliśmy w piątkowe popołudnie na oficjalnym zakończeniu Akademii. Zaraz do nich wrócę.

Wieczór oferował trzy festiwalowe spektakle. Pierwszy z nich to „monodram macierzyński” Magdaleny Bochan-Jachimek. W spektaklu Mamy problem pokazała zmagania młodej matki z macierzyństwem i kontrast między wyobrażeniem na jego temat a (współczesną) rzeczywistością. Pomimo, jak dla mnie i paru innych osób, nadmiernej maniery aktorskiej, zdało się czuć prawdę w jej wypowiedzi scenicznej. Dziewczyny z Aty, z Teatru Abanoia, pokazały, czym jest dla nich „wolność”. Forma spektaklu Freedoom, ograniczona do słuchowiska potrafiła przykuć uwagę i pobudzić wyobraźnię. Grupa czerpała z tekstów współczesnych autorów oraz autentycznych „rozmów” sztucznej inteligencji z internautami, zwracając uwagę na upadek relacji i współczesnych kontaktów międzyludzkich. Na deser Grupa Pomarańcze przedstawiła swoją wizję aktora doskonałego, połączonego z parodią historii Teatru Brama. Nawiązujący do jednego z dawnych spektakli Bramy Karol Barcki w swoim Przekleństwie Teatru Brama, jak zawsze w prześmiewczy, ale mądry sposób, opowiada o własnych zmaganiach z teatrem i społecznym niezrozumieniu. Tym razem stworzył fikcyjną opowieść o swoim wielkim sukcesie, jako projekcje pojawiały się np. szkolne dyplomy podpisane przez Larę Croft, mające stanowić świadectwo jego genialności od najmłodszych lat, a także plakaty kinowych hitów z jego podobizną zamiast oryginalnej obsady filmu.

W piątek kontynuowaliśmy warsztaty z Unią. Etiudy powstawały na bazie tematów podanych przez prowadzących, podczas pokazu zaprezentowaliśmy cztery z nich: głód, narodziny, śmierć oraz seks. Rufi z Domi wystąpili w etiudzie ze wszystko-zjadającym panem. Ja z Hubertem i Piotrem zagraliśmy tyle makabryczną co komiczną scenę narodzin norki, podczas której do jej wypatroszonego wnętrza wpompowywaliśmy balonik. Eliza, Damian Droszcz i Marta Grygier wyszli z miłością i śmiercią, z norkami w rolach głównych. Wszystkie sceny łączyła postać martwej norki (w pierwszej była zjadana). Bonusowa etiuda seksu, w której udział wzięli Magda Grenda, Ala Brudło i Mały, to wariacja na temat przebijania błony dziewiczej z wielkim liściem, hula-hoopem i śpiworem. Po prezentacjach, które przyniosły wszystkim dużo śmiechu nastąpił czas na wręczenie dyplomów oraz gadżetów, czyli m.in. czerwonej koszulki z napisem Akademia Teatru Alternatywnego, pendrive’a ze zdjęciami ze wszystkich zjazdów wykonanych przez nieobecnego już w Polsce Eduarda oraz pamiątkowego mezaliansowego breloku – ledowego światełka z kamienieckiego Grande Finale. Na sam koniec zaśpiewaliśmy znaną ze zjazdu w Strzelewie pieśni Dilmano dilbero oraz Jumbo Bwana, chwilę wcześniej przećwiczone z Marcinem Styborskim. Na festiwal przyjechał też Per ze Stelli Polaris ze swoją uroczą żoną.

Przed kolacją obejrzeliśmy jeszcze film w reżyserii naszego kochanego Eduarda oraz Rity, pt.: Brama: doświadczenia i czas. Krótkometrażowy film zawierał historyczny skrót z dwudziestolecia lecia Bramy wraz z wypowiedziami ludzi związanych z teatrem. Wielu z obecnych na sali nie mogło powstrzymać łez. Po kolacji spektakl To Face Teatru Krzyk w reżyserii Marka Kościółka. Wciągający spektakl grany z widownią siedzącą naprzeciwko siebie opowiadał o kolejach losu kobiety i mężczyzny, a właściwie występujących Leny i „Meteora”. Pokazali goleniowskiej widowni, że tworzą nie tylko zgrany duet w życiu, ale i na scenie, mimo iż nie zawsze jest kolorowo. Na koniec dnia koncert galowy. I to nie byle jaki! Sala GDK-u pękała w szwach, a gdy wszedłem mocno spóźniony do środka odniosłem wrażenie, że jestem chyba na jakiejś telewizyjnej, a nie teatralnej gali. Wszystko buchało od świateł, sukien, garniturów i muzyki na żywo skomponowanej przez naszego pianistę… Damiana Borowca! Wszedłem akurat, gdy Lena śpiewała jakiś burleskowy utwór. Po skończonym utworze na scenę weszli olśniewający prowadzący: Jenny z Bramy z jej porywającym śmiechem i Marek Kościółek z ciętym żartem i charyzmą. Impreza robiła wrażenie, choć mogła razić (zaplanowanym) kiczem.

Sobotni poranek i południe to ostatnie podsumowujące Atowe „kółeczka”. Z ust kuratorów padały słowa podziękowania i uznania, ale też krytyki i uwag na temat tego, co dobrze zadziałało, co mogło zadziałać lepiej oraz o zaangażowaniu uczestników w projekt. Nastroje po zakończeniu rozmów były mieszane. Omówiono jeszcze naszą rolę w nadchodzącej Olimpiadzie Teatralnej i przekazano ostateczne postanowienia dotyczące dyplomów. Dla mnie zapowiadało się sporo pracy, ponieważ jeżeli przeszłyby moje projekty (a przeszły, jak się okazało), to do marca miałem stworzyć dwa spektakle: jeden z Hubertem i Davitem, a drugi z Ewą. O 13:00 rozpoczął się panel dyskusyjny prowadzony przez Łukasza Drewniaka. Na temat relacji między krytykami a Polskim offem wypowiadali się młodzi krytycy, paru Atowiczów oraz np. Adam Ziajski ze Sceny Roboczej z Poznania. Konkluzja była dość ponura: „nikt” nie uczy, ani do końca nie wie, jak pisać o offie i jakimi posługiwać się narzędziami, pisząc recenzje, „nikt” nie czyta recenzji o offie, i na koniec – krytyka nie wpływa na oglądalność spektakli offowych ani nie kształtuje offowego widza, więc w sumie nie jest offowi do niczego potrzebna. Hmmm… Miało być o możliwościach i formach współpracy, a wyszło jak wyszło. Ale wierzę, że zawsze jest jakieś światełko w tunelu i chyba nie jest tak źle, jak się ludziom wydaje (nadzieja umiera ostatnia).

Po obiedzie dwa spektakle. Uczucie w dźwięku w wykonaniu gospodarzy – składu Bramy z przeszłości. Wzruszające pieśni i bliskość w relacji między aktorami. Mały znów mówił z naiwnością o pięknie życia i świata (i bardzo dobrze!). Drugi spektakl, Toporland, zagrali prowadzący warsztaty, czyli Unia Teatr Niemożliwy. Pomimo trudności w odczytaniu wielu obrazów i symboli scenografia i rozwiązania formalne oddziaływały niezwykle pobudzająco na zmysły.

Z jakichś powodów nie wziąłem udziału w ulicznej paradzie, ale na urodzinowym party nie mogło mnie zabraknąć. Od żywiołowej muzyki w wykonaniu goleniowskiej orkiestry Wood and Brass, przez współczesne utwory klubowe, aż po hity disco-polo. W pewnym momencie utworzyły się trzy sceny: jedna na amfiteatrze, gdzie odbywała się główna potańcówka, w teatrze, gdzie trwał kameralny koncert dla kilku osób oraz przy ognisku ze znanym ogniskowo-alternatywnym repertuarem. Stoły uginały się od jedzenia, a impreza zdawała się nie mieć końca. W końcu była to ostatnia noc...

W niedzielę jako pierwsza wystąpiła Marta Poniatowska (Mikuła), promując swoją najnowszą książkę, czyli Drogę Bramy. Ostatni dzień festiwalu był dla mnie po wszystkich poprzednich dniach, zakończonych warsztatach i ostatniej nocy wyjątkowo leniwy. Dlatego opuściłem spektakl Młodej Bramy i niemieckiego Teatru Stuthe. Przedtem jednak udało mi się zobaczyć spektakl w reżyserii Przemka Błaszczaka. Ciekawi byliśmy jego autorskiej pracy, ponieważ znaliśmy go z warsztatów, jakie prowadził dla nas jako aktor Teatru ZAR. Kolejny premierowy spektakl festiwalu Witaj w moim domu – medytacja o kobiecie z wydm to piękne dzieło, nie do końca niestety przeze mnie zrozumiane. Porywała precyzja sceniczna, sprawność aktorska i bliska relacja między Karoliną Brzęk i Tomášem Wortnerem, ale ostatecznie miałem niedosyt zapowiadanej w tytule medytacji. Trzeci, a praktycznie czwarty spektakl, w jakim grał Mały podczas Bramatu (grał też epizodycznie u Barckiego), czyli Zabawa z Markiem Kościółkiem i „Docenctem” (znam tylko jego ksywę) powalał humorem i narastającym absurdem. Tekst Mrożka, niekiedy „improwizowany”, wciągnął wypełnioną po brzegi widownię sceny w Bramie (ja np. siedziałem na parapecie). Pamiętam dokładnie, jak Mały, który chciał popełnić samobójstwo z pętlą na szyi, by zwrócić na siebie uwagę zajętych kłótnią kolegów, jednym kopniakiem powalił wielką szafę na ziemię. Na ostatni spektakl podczas festiwalu, czyli Plan lekcji Teatru A3 chyba też nie dotarłem. Gdyby było inaczej, chyba bym pamiętał cokolwiek...

Jakoś zleciał nam ten Bramat. I zleciał pod znakiem spektakli, spotkań, imprez i pożegnań, choć jak pisałem na początku, zabrakło tego prawdziwego, intymnego, naszego pożegnania. Trochę ten nasz ostatni zjazd rozpłynął się w festiwalowym wirze. Ale wiedzieliśmy, że mimo iż był to nasz ostatni zjazd warsztatowy, nie widzimy się po raz ostatni. Kolejne spotkania czekają nas w październiku i listopadzie, podczas Olimpiady Teatralnej. Przygotowujemy też projekty dyplomowe. No i widzimy się w marcu 2017 roku. Poza tym wiedzieliśmy, że po wspólnie spędzonym roku nie potrzebujemy już zjazdów, by się spotykać. Powoli snujemy plany na przyszłość, póki co odwiedzając się lub uczestnicząc w organizowanych przez nas festiwalach. Mimo tego, że zapewne wiele z naszych relacji nie przetrwa próby czasu, tak jak to zwykle bywa z absolwentami szkół wszelkiej maści, w naszych sercach i pamięci wiele pozostanie. Teraz, ze świadomością, że zawsze możemy na siebie liczyć, idziemy dalej w świat. I niechaj to będzie świat teatru!

Dziękuję Wam za wszystkie spędzone chwile razem i te, które mam nadzieję jeszcze razem przeżyć. Kocham Was. „You’re simply the best!”