Varia
Wysmarowane relacje
Relacja z III zjazdu Akademii Teatru Alternatywnego
4–8 listopada 2015
Wrocław, Instytut im. Jerzego Grotowskiego / Wrocław, Teatr Ad Spectatores
Grafik III zjazdu był napięty i obfitował w spektakle. Środa rozpoczęła się od spektaklu Peepshow Teatru Ad Spectatores. Ze względu na małą liczbę osób wchodzących na spektakl zostaliśmy podzieleni na dwie grupy. Formalnie bardzo tajemniczo i przemyślanie. Na ostatnie piętro kamienicy, w której grany był spektakl, wprowadzał nas jeden z aktorów, przebrany w błyszczący, kiczowaty garnitur. Posługiwał się biegle żartem i dostarczał nam instrukcji dotyczących oglądania pokazu. Dookoła wybudowanej na środku prostokątnej sceny, były przygotowane osobne boksy z krzesełkiem oraz bezprzewodowymi słuchawkami. Widok na scenę został ograniczony przez wycięty w ściankach sceny prostokąt do podglądania, co było jednym z elementów wciągających w świat wykreowany przez zespół. Ogólnie, jeżeli chodzi o ich twórczość, to trzeba przyznać, że potrafią wygenerować i wciągnąć widza w swój odjechany świat, ale jeżeli chodzi o warstwę merytoryczną i sens robienia teatru praktycznie jedynie dla zabawy, to idea ta do końca mnie nie przekonuje. Sami aktorzy wypowiadali się, że nie tworzą spektakli dla refleksji, poruszenia ważnego zagadnienia (nie mówię, że tylko to ma sens, ale wydaje mi się, że alternatywa w końcu z czymś musi się mierzyć i o czymś mówić, chociaż nie pamiętam, czy oni w ogóle nazywali siebie alternatywą i kogo w ogóle możemy nazwać dziś alternatywą?), ale zależy im na tym, żeby oprócz wciągania w swój świat, widz przeżywał emocje. Tych trochę było. W słuchawkach słyszeliśmy erotyczny głos aktorki, opisującej swój pokaz, która następnie w skąpym stroju służącej podchodziła do okienek, liżąc lizaczka w kształcie penisa, co wywoływało (u większości nie, ale muszę się przyznać, że u mnie tak) podniecenie. Pojawiał się koszmarny klaun oraz ciemność, która odgrywała chyba największą rolę – wywoływała poczucie niepewności, co może zaraz się wydarzyć, oraz strach. Obecne też były elementy humorystyczne, a także śmiech. Fabuła to gra o życie, przypominająca tę z filmu Piła. Maciej Masztalski zdradził na spotkaniu, że fascynuje się kinem i jest ono dla niego ważną inspiracją w pracy teatralnej. Nie zabrakło zatem emocji. Ale spektakl się skończył i w momencie opuszczania sali zdążyłem już o nim zapomnieć. Bo ile czasu trwają emocje? Kilka sekund.
Spotkanie z Masztalskim przebiegło w luźnej, humorystycznej atmosferze, pełnej anegdot i niesamowitych historii komentujących polską rzeczywistość. Niektóre pomysły zrealizowane przez Ad Spectatores były naprawdę inspirujące, jak spektakle grane w samochodach, albo te trwające po tydzień (po dwie godziny dziennie w różnych częściach miasta). Ale nie zabrakło też nieprofesjonalnych wpadek, jak to, że wyprowadzili w trakcie jednej akcji spanikowaną dziewczynę za drzwi, nie wyprowadzając jej na zewnątrz, a potem o niej zapomnieli i znaleźli ją po jakimś czasie zwiniętą ze strachu w ciemnościach... Ciekawe, dlaczego Maciek tak otwarcie o tym opowiadał?
Nazajutrz oglądaliśmy w CaféTHEI kolejne dwa „spektakle” Ad Spectatorsów, będące tak naprawdę multimedialnymi pokazami. Egzorcysta nawiązywał w groteskowy, ale przy tym mądry, sposób do działalności Grotowskiego i zarówno treść, myśli, jak i forma filmu przypadły mi do gustu. Przyznaję, że słuchowisko o historycznych zdarzeniach Wrocławia przygotowane z okazji Europejskiej Stolicy Kultury Wrocław 2016, Samobójstwo synchroniczne przespałem.
Potem szkolenie z Anną Hoffman, z którego niestety niewiele już pamiętam. Powinienem zacząć robić notatki...
Półtoragodzinny trening kalarippajattu z Sankarem Lalem Sivasankaranem Nairem ze Studia Kalari stanowił ciekawy przerywnik między spektaklami Ad Spectatores. Trening dla dwóch grup wraz ze stałymi uczestnikami treningów na stosunkowo niewielkiej przestrzeni Sali Teatru Laboratorium był utrudniony, ale niesamowicie było usłyszeć o historii kalarippajattu oraz wiedzy i tradycji, jaka od pokoleń jest przekazywana w rodzinie Sankara. Dowiedzieliśmy się też, że stałym elementem sztuki walki jest system leczniczy.
I na koniec dnia 9-rekonstrukcja. Spod pubu „Skrzypek na dachu” wsiedliśmy (dziewięć osób) do dwóch samochodów, które zawiozły nas w nieznane miejsce. Od momentu wejścia do samochodu do rozpoczęcia spektaklu we właściwym miejscu, później okazało się, że była to siedziba Ad Spectatores, mieliśmy zawiązane oczy. Po raz kolejny historia rodem z filmu, dotycząca morderstwa dziewięciu osób, którymi mieliśmy być my – widzowie, ciemność, trochę strachu, potem trochę światła stroboskopowego, opętańczego tańca aktorki grającej morderczynię i… finisz po dwudziestu minutach. Całość z transportem trwała około godziny. Podobno spektakl ten grali ponad tysiąc razy. A ja kolejny raz wyszedłem z teatru i po przejściu przez próg zdążyłem o nim zapomnieć.
Piątek rozpoczął się od warsztatów z Januszem Stolarskim z Trzeciego Teatru Lecha Raczaka, który jest też znakomitym aktorem solowym. Fizyczna ekspresja, taniec, stanie na głowie – to elementy, które jako wyraźne, acz trudne do odtworzenia, punkty zapadły mi w pamięci. Podobała mi się swoboda ruchu, na którą mieliśmy duże przyzwolenie. Jednocześnie Stolarski ostrzegał nas przed tendencją do zagrywania się w ruchu, jaka występuje u tancerzy, z którymi przychodzi mu czasami pracować. Ze spotkania, które nastąpiło po warsztatach, zapamiętałem głównie, że wykonuje prace remontowe i uprawia teatr, gdy ma na to ochotę, co daje mu pewną niezależność twórczą. Że nie musi na siłę czegoś grać, czy wymyślać, żeby zrobić. Ale też płaci za to pewną cenę. Najważniejsze, że jemu to odpowiada.
Kolejnym punktem zjazdu były warsztaty z Małgorzatą Walas-Antoniello. Kobieta niesamowicie sympatyczna, empatyczna itd., ale sposób prowadzenia i proponowane przez nią ćwiczenia przypominały raczej zajęcia dla młodzieży szkolnej. Starałem się angażować, na ile mogłem, ale często kończyło się na wygłupach i wybuchach śmiechu. Z zapamiętanych zadań… Mieliśmy iść w zwolnionym tempie przez długość Sali Studyjnej w Studiu Na Grobli, co w wykonaniu ponad trzydziestu osób trwało dobrych kilkanaście minut, a nic wielkiego nie wnosiło. Według niej było to genialne i „mogło stanowić początek do pięknej sceny”... Może wciąż po prostu brakuje mi pokory…, ale nie czułem tych warsztatów.
Podczas zapisu filmowego monodramu Stolarskiego Orfeusz i Eurydyka zasnąłem. Zjazd był całkiem intensywny, jeśli chodzi o liczbę wydarzeń, ale też na filmie zwykle zdarza mi się zasypiać, tak więc nie bardzo skorzystałem z zapisu. Dwukrotnie widziałem na żywo Janusza w Ecce Homo, spektaklu, który zrobił na mnie wielkie wrażenie.
Na koniec dnia Spisek smoleński widziany przeze mnie wcześniej na Festiwalu Bramat w Goleniowie. Opinie są podzielone, mnie podoba się odwaga i kontrowersyjność spektaklu stanowiącego połączenie różnych opinii na temat tragedii smoleńskiej. Czuć w nim stary duch alternatywy, przejawiający się chociażby w sposobie gry aktorskiej. Nie wiem, czy to dobrze, czy źle.
Przeskoczę szybko do kolejnego spektaklu Trzeciego Teatru Lecha Raczaka, czyli prezentowanego w sobotni wieczór Misterium buffo. Niestety spóźniłem się kilka minut, a podobno początek był „najśmieszniejszy”. Nie powiem, żeby spektakl mnie znudził czy zaskoczył. Kolejny kontrowersyjny temat w Polsce, czyli krytyka religii chrześcijańskiej i Nowego Testamentu. Parę ciekawych myśli i rozwiązań scenicznych, ale to chyba tyle.
W niedzielę z rana zostaliśmy uraczeni ostatnim spektaklem Ad Spectatorsów, Nocą Walpurgi. Już nawet nie pamiętam, o czym był. Podobno o Rasputinie. Po raz kolejny w trakcie zjazdu zacząłem przysypiać na końcówce. Ciekawe wykorzystanie przestrzeni, gdzie w połowie spektaklu cała widownia wraz z aktorami przenosiła się do pomieszczenia obok.
Mega pozytywnie zaskoczyły mnie (wszystkich) warsztaty z tzw. Teo Dumskim ze Spectatorsów. W malutkiej przestrzeni poczekalni siedziby ich teatru wykonywaliśmy ćwiczenia zaczerpnięte z techniki Michaiła Czechowa. Naprawdę dużo zaczęło mi się otwierać w głowie, gdy Teo tłumaczył istotę ciała niefizycznego i podsuwał praktyczne ćwiczenia na poparcie techniki. Efekty były piorunujące. Nagle każdy zaczął odkrywać w sobie, że przez proste ćwiczenia i myślenie, które odbiegało od pracy ciała, może wnieść taką prawdziwość do wypowiadanych słów. Na pewno do zapamiętania, pogłębiania wiedzy i dalszej praktyki. Musieliśmy wracać na spotkanie z Lechem Raczakiem, ale chciałoby się zostać tam jak najdłużej.
Na spotkaniu Raczak opowiadał o swojej historii z Teatrem Ósmego Dnia oraz własnej drodze artystycznej i godzeniu roli dyrektora teatru instytucjonalnego z kierowaniem teatrem alternatywnym. Na pewno ważna osoba w świecie polskiej alternatywy, jednak słyszałem wśród samych Atowiczów, jak i innych ludzi teatru, nieco sceptycznych uwag na temat jego osoby oraz jego pracy.
Nie zostałem na spektaklu poświęconemu pamięci Tadeusza Kantora i polskiej alternatywy Ach... Żyliśmy. Widziałem go wcześniej w Szczecinie i w sumie cieszyłem się, że nie zostaliśmy dłużej, bo to najsłabsza z trzech widzianych przeze mnie propozycji Raczaka.
Miałem styczność z wciąż żywym duchem XX-wiecznej alternatywy oraz ze zwariowanym teatrem robionym dla rozrywki. Ciekawe połączenie.