Varia
Wysmarowane relacje
Relacja z V zjazdu Akademii Teatru Alternatywnego
20–24 stycznia 2016
Goleniów, Teatr Brama
Kolejny Zjazd Aty za nami. Zjazd długo wyczekiwany, ponieważ z powodu przerwy świątecznej i początek roku 2016 uczestnicy od poprzedniego spotkania nie widzieli się półtora miesiąca. Za Atą bardzo szybko zaczyna się tęsknić, a powrót do codzienności zwykle bywa trudny. Głód kolejnych zjazdów potęguje niesamowita atmosfera, która zdaje się rozwijać wraz z coraz lepszym poznawaniem się uczestników i coraz większą wiedzą nabywaną dzięki wyjątkowym sylwetkom prowadzących.
Większość uczestników pojawiła się w środę po południu, a program oferował spektakl młodej grupy Teatru Brama Fakeryzm oraz pospektaklową rozmowę z gospodarzami goleniowskich zjazdów o swojej historii i działaniach. Bramowa młodzież już spektaklem Poczekalnia udowodniła, że jest wrażliwa na otaczającą rzeczywistość, a za cel stawia sobie jej kontemplację rzeczywistości oraz poszukiwanie kawałka własnego miejsca w tym zwariowanym, ale jakże pięknym świecie. W Fakeryzmie aktorzy pytają o swoją tożsamość, o definiującą nas przeszłość, tradycję i środowisko, w jakim żyjemy. Widz obserwuje, jak trudno jest odnaleźć własne, autonomiczne „ja” w gąszczu opinii i zdań innych (oraz nas samych) na nasz temat. To także spektakl o młodym pokoleniu, które nie chce dać się wkręcić w coraz bardziej zagarniający nas kapitalizm i towarzyszący mu wyścig szczurów. Pokolenie niewidzące dla siebie przyszłości w tym ani innym kraju, które jednak pomimo ogromnej konfuzji potrafi śmiać się z patowej sytuacji, w jakiej się znalazło i stara się nie dać zwariować, jak reszta „normalnego” społeczeństwa. Daniel Jacewicz reżyserując spektakl, daje młodym dużo swobody wypowiedzi, co wpływa na płynącą ze sceny szczerość i prawdę przemawiającą głosem siedmiorga młodych i uzdolnionych (choć momentami zagrywających się) aktorów.
Rozmowa po spektaklu z całym zespołem Teatru Brama pokazała Atowiczom, jak zawirowane potrafią być losy teatralnej historii i ile pokory i wytrwałości trzeba mieć w sobie, by prowadzić własny teatr. Zgromadzeni po raz kolejny usłyszeli, że praca w teatrze alternatywnym wymaga pełnego oddania i kosztuje wiele pracy, która nie zawsze (rzadko) jest doceniana, czy najzwyczajniej nieopłacalna, ale dzięki teatrowi, parafrazując słowa Jacewicza, możemy żyć niezależnie, tworzymy własną ścieżkę życiową, gdzie nikt nie powie ci, co masz robić i w jaki sposób masz żyć. Jacewiczowi, dzięki wierze w sens robienia teatru, podnoszenia się z kryzysów, wsparcia regionalnej władzy i wielu innych czynników, w 20-lecie działalności teatru, udało się stworzyć silny, wieloosobowy zespół z własną siedzibą i dofinansowaniem, które podejmuje prace na wielu frontach, zaczyna współdziałać z ważnymi podmiotami i organizować duże, międzynarodowe projekty. Czekamy na finał projektu Caravan Next w Goleniowie!
W czwartek i piątek uczestnicy spotkali się ze Studiem Teatralnym prowadzonym przez Piotra Borowskiego. Pierwszy dzień warsztatów przyniósł grupie Aty wiele pytań dotyczących warsztatów. Jedni byli zadowoleni i oddanie podążali za głosem prowadzącego, inni odczuwali znudzenie oraz brak profesjonalnego podejścia do warsztatów. Na mnie osobiście nie zrobiło wrażenia pokazanie pierwszego dnia warsztatów kilku ćwiczeń fizycznych i późniejsze łącznie ich w wewnętrzny pokaz, należałem do tej drugiej grupy. Reżyserowi dosyć trudno przychodziła praca w przestrzeni z czterdziestoosobową grupą (do warsztatów dołączyła grupa EVS z Bramy), co trzeba przyznać stanowiłoby wyzwanie dla każdego prowadzącego. Praca nad pokazem pochłonęła znaczą część warsztatów, a Borowski co chwilę przerywał, by kolejny raz powtórzyć układ, przy czym w momentach utraty koncentracji przez grupę denerwował się i wymieniał z imienia osoby popełniające błędy. Zabawności sytuacji dodawał fakt, iż ponad sześćdziesięcioletni reżyser ze względu na podobną fizjonomię, wątek niespełnionej kariery muzycznej oraz mocny charakter połączony z groteskową niezdarnością zyskał wśród grupy tytuł „polskiego Woody’ego Allena”.
Rozmowa z zespołem po pierwszym dniu warsztatów ukazała obraz teatru, który znalazł się w bardzo trudnej sytuacji – wątpliwości Borowskiego dotyczące przyszłości grupy i teatru, brak etatów i wieczne problemy finansowe. Dziwnym wydał się większości jego wypowiedziany w pewnym momencie pogląd, jako iż Grotowski był beztalenciem, ponieważ nie potrafił zrobić fikołka i dopiero fakt, że posiadał aktorów, którzy potrafili to zrobić za niego, w połączeniu z jego innymi zdolnościami, jakimi dysponował, czynił go wielkim. Na szczęście z jego ust padło też kilka pokrzepiających i istotnych słów dotyczących istoty teatru i ludzkiej egzystencji, z których jednak zapamiętałem tylko jedno, według niego najważniejsze – zawsze otaczałem się ludźmi mądrzejszymi ode mnie”. Hmm...
Drugi dzień warsztatów przyniósł mi pozytywne zaskoczenie. Pierwsza część warsztatów została przeznaczona na samodzielną pracę, gdzie każdy z uczestników miał odpowiedzieć sobie na pytania Kieślowskiego z Gadających głów: „Kim jestem i czego pragnę?”. Forma prezentacji była dowolna, ale miała mieścić się w trzydziestu sekundach. Pracowaliśmy indywidualnie przez dłuższy czas, przy czym mogliśmy liczyć na pomoc i rady ze strony zespołu Studia. Każdy z uczestników prezentował efekty swojej pracy przed całą grupą, co z jednej strony wydawało się nie stanowić problemu, z drugiej jednak, w momencie gdy zaraz miało się zaprezentować przed ponad trzydziestoma osobami (w drugim dniu nie uczestniczył EVS) zaczynało się odczuwać lekki stres i niepewność, czy to, co przygotowałem spodoba się oglądającym. Rezultat był oszałamiający. Atowicze odkrywali przed sobą pytania dotyczące przyszłości, na przykład wybór między pracą zawodową a teatrem, lęk przed starością i zapomnieniem, a także szczere pragnienia dotyczące życia, jak dążenie do bycia lepszym człowiekiem, spełnienie na drodze artystycznej, czy życzenie zdrowia sobie i najbliższym. W drugiej części kończyliśmy pracę nad pokazem i odgrywaliśmy wyuczone układy i przypisane role. Dzięki pokazowi Ata po raz pierwszy jako jedna grupa miała szansę pracować ze sobą artystycznie i zobaczyć swoje mocne i słabe strony. To był pierwszy mały sprawdzian przez zbliżającymi się wydarzeniami w ramach Europejskiej Stolicy Kultury we Wrocławiu oraz Festiwalem w Kamieńcu Ząbkowickim organizowanym samodzielnie przez Atowiczów. Pokazowi towarzyszyła euforia, taniec oraz capoeira, a na zakończenie odbyła się symultaniczna prezentacja indywidualnych pokazów oraz gromkie brawa i podziękowania dla prowadzących.
Po obiedzie pokazano średniometrażowy film Borowskiego, pt. Koniec pieśni. Wszystkich bez wyjątku porwała historia opowiedziana przez lidera Studia Teatralnego. W trakcie studenckich lat podróży na wschodnią granicę Polski reżyser postanowił uwiecznić tamtejsze pieśni ludności wiejskiej na kasetach. Po około trzydziestu latach mógł powrócić w te same miejsca i przekazać zapisane pieśni w zdigitalizowanej formie ich właścicielom lub dzieciom nieżyjących już śpiewaków. Materiał ukazywał reakcje ludzi, którzy usłyszeli głosy nieżyjących już przodków i bliskich i powrócili do odległej już przeszłością, w większości zapomnianej przez mentalne i ustrojowe zmiany. Gorzka refleksja nad umierającą kulturą wspólnego śpiewania, zamieraniu życia na wsi oraz codziennej tragedii ludzi odchodzących coraz częściej w samotności w niepamięć pozostawiła oglądających w wieloma pytaniami dotyczącymi ważności pamięci w życiu każdego człowieka. Dzięki filmowi Borowski zyskał mój szacunek dla jego pracy jako artysty. Chciałbym zobaczyć też jeden z jego spektakli, ponieważ w trakcie zjazdu nie mieliśmy możliwości obejrzenia Studia na scenie.
W piątkowy wieczór spotkaliśmy się z Markiem Kościółkiem i Teatrem Krzyk. Co do tych warsztatów miałem najwięcej wątpliwości. Kilkukrotnie pracowałem z Markiem i znałem jego sposób pracy, który zwykle opierał się na szafowaniu energią, chaosie i powybijanych kościach, w najlepszym wypadku kolorowymi siniakami przez kolejne kilka dni po zakończeniu warsztatów. Tym większe było moje zaskoczenie, gdy mogłem zobaczyć Kościółka „po przemianie”. Wydawało mi się, że warsztaty nie będą specjalnie zaplanowane, tymczasem okazały się jednymi z najbardziej do tej pory przemyślanymi i twórczymi w trakcie ATY. Czteroosobowy skład Krzyku świetnie się uzupełniał, prezentując pracę ruchową, na koncentrację, pamięć i ćwiczenia grupowe, wokalno-rytmiczne, aż po elementy psychoanalityczne. Szereg narzędzi i ćwiczeń, przy czym same warsztaty poprowadzone, w głównej mierze przez Kościółka, w sposób mądry, rozważny i czujny. Nie zabrakło też „starego Marka” i dużej dawki energii oraz charakterystycznego poczucia humoru i luzu. Atowicze uczestniczyli aktywnie w ćwiczeniach proponowanych przez zespół z Maszewa, ale duży nacisk został położony na indywidualną i zbiorową pracę twórczą. Wiele godzin poświęconych na warsztaty z Krzykiem pozwoliło pogłębić drogę do bardziej wnikliwego poznania siebie i partnera, otwartą na poprzednich warsztatach przez Borowskiego. Okazało się, że grupa dopiero na V zjeździe zaczęła się na dobre poznawać i coraz bardziej otwierać przed sobą, a ćwiczenia polegające na zwykłych rozmowach wydłużały się za każdym razem niemal dwukrotnie.
Natrafiłem tylko na jeden moment, po którym byłem wściekły na Marka. w trakcie wykonywania jednego z zadań zadecydował, żeby cała trzydziestoczteroosobowa grupa Aty zmieściła się do ciasnej toalety. Z początku było dużo śmiechu, gwaru i lekkich przepychanek, ale gdy kolejne osoby zaczęły napierać coraz mocniej na ludzi stojących na końcu toalety zaczęło się robić niebezpiecznie. Ścisk stawał się coraz bardziej nieprzyjemny, a w malutkiej przestrzeni zaczynało brakować powietrza. Niektórzy śmiali się i dalej przepychali, inni zaczynali uspokajać tłum. Zauważyłem, że tuż obok mnie jedna z uczestniczek zaczęła się bać i dzięki swojej wrażliwości na otoczenie (którą zawsze uważałem za moją niepotrzebną nadwrażliwość, bo się wszystkim przejmuję podwójnie, żeby nie było za głośno, żeby kogoś nie urazić, żeby każdy czuł się dobrze) udało mi się ją uspokoić, a po paru sekundach byliśmy już z powrotem na otwartej przestrzeni sceny Bramy. Marek i tym razem był przygotowany, bo zwołał grupę i zamiast kontynuować kolejne ćwiczenia zaczął analizować sytuację i opisywać nasze reakcje na sytuację, w jakiej się przed chwilą znaleźliśmy. Przestałem dzięki temu odczuwać gniew, że ktoś mógł ucierpieć, a poczułem satysfakcję, że sprawdziłem się w kryzysowej sytuacji i mogłem komuś w trakcie niej pomóc.
Uczestnicy wraz z goleniowską publicznością mogli zobaczyć w sobotę spektakl Krzyku eksPLoracja. Przedstawienie o manipulującej nas władzy oraz trudach podążania grupy w jednym kierunku widziałem po raz trzeci, albo czwarty. Do spektaklu dodano kostiumowe intro, dość mocno oderwane od reszty spektaklu, z głośną, energiczną muzyką zespołu Closterkeller. Dosyć częste drobne potknięcia i niedociągnięcia nieznacznie wybijały mnie z rytmu przedstawienia. Zmieniła się także gra aktorska z poważnej i mistycznej na bardziej błazeńską i lekkoduszną. Obserwowałem tą zmianę już przy ostatnim graniu, jakie widziałem, ale teraz zespół poszedł jeszcze głębiej w groteskę, przez co ważne zdania, wyciszone i podkreślane przy pierwszych prezentacjach, teraz były rzucane od niechcenia, co ukazywało znudzenie aktorów ich wiecznym powtarzaniem, ale i większy dystans do tematu. Stanisław Dębski z Warszawy powiedział kiedyś na temat tego spektaklu, że powstał o kilkanaście lat za późno. Widać w nim rzeczywiście mocne piętno, jakie odcisnęła na Krzyku polska alternatywa czasu komunizmu. Niestety Krzyk nie występuje już z najnowszym spektaklem Osad ze względu na dobierany do spektaklu skład, ale czekam cierpliwie na ich nowe produkcje.
Z pospektaklowej rozmowy dowiedzieliśmy się , że grupa niedawno ponownie się zeszła. Trzon Krzyku stanowią: Marek Kościółek, Ania Giniewska, Mateusz Zadala i Marcin Popławski, którzy prowadzą własne, niezależne ścieżki życiowe, które co jakiś czas ponownie się zbiegają i utwierdzają ich w ważności tworzenia teatru i sile płynącej z grupowości. Dużo padło słów na temat problemów z siedzibą i współpracą z miasteczkiem Maszewo, które według aktorów nie było przygotowane na taką dawkę artystycznego uderzenia, z jakim weszli tam kilka(naście) lat temu. Były plany przeniesienia Krzyku do Świnoujścia czy innego większego miasta i aktualnie (tak, jak co pewien czas) zespół Kościółka stoi przed pytaniem „Co dalej”? Czy mają na tyle siły i potrzeby, aby całkowicie wejść w małe miasteczko, które jakoś sobie bez artystów radzi i czy uda się utrzymać i rozwijać grupę? Jedno jest pewne – Marek tak łatwo z teatru nie zrezygnuje.
Wracając do ludzi Aty podczas tego zjazdu, w programie mieliśmy przewidziany dwukrotnie punkt Czas Aty, który uczestnicy wykorzystują na dzielenie się narzędziami pracy z resztą grupy. Pierwszą część prowadziły dziewczyny z Teatru Abanoia, prezentując działania ruchowo-akrobatyczne, później pantomima w wykonaniu Sebastiana Siepietowskiego, a na koniec pieśni Alicji Brudło i bitwa na śnieżki, w którą wszyscy się mocno zaangażowali. Kolejnego dnia grupa, w konsultacji z koordynatorem Jacewiczem, który dał nam wolną rękę, postawiła na pogłębienie integracji i wyjście na lody i kawę do „Zakątka”. W porównaniu z wcześniejszymi zjazdami ten był zdecydowanie najbardziej „na luzie” i przebiegał bez większych organizacyjnych problemów. Widać, że organizatorzy słuchają uwag z zewnątrz i dopasowują program do potrzeb grupy. Ta też aktywnie pomaga i nie ma osób, które by biernie siedziały w momencie, gdy trzeba rozstawić podesty, umyć po całym dniu scenę, przygotować śniadanie czy kolację, lub ustawić krzesła na rozmowę. Trzeba przyznać, że symbioza działa coraz sprawniej. Nie można zapomnieć też o sobotniej imprezie w Teatrze Brama, gdzie rozmowy trwały do późnych godzin, a scena była wypełniona wirującymi po sali Atowiczami.
O Acie można by jeszcze wiele pisać, a to zaledwie jeden z osiemnastu przygotowanych zjazdów i jestem pewien, że najlepsze dopiero przed nami. Pomimo czterech, pięciu godzin snu przez te kilka dni miałem mnóstwo energii, a niedospane godziny przypomniały o sobie dopiero w niedzielę wieczorem w domu. Zdołałem tylko obejrzeć połowę zaczętego wcześniej filmu i zasnąłem wraz z napisami końcowymi. Rano nie było już ani warsztatów, ani kilkudziesięciu roześmianych koło mnie ludzi. Za Atą szybko zaczyna się tęsknić... Na szczęście widzimy się ponownie za niecałe trzy tygodnie!